Zajmie się, to oczywiste. Tylko na nasze oko może w kwietniu, kiedy będzie już na sto procent wiadomo, że owa mityczna apka albo nie jest gotowa, albo nie ma jej wcale, albo wybuchnie jakaś aferka związana z tematem. Wcześniej nie będzie na to ani czasu, ani powodu. Oczywiście to nasze przypuszczenia, ale jesteśmy pewni, że tak właśnie będzie.
Jednocześnie na samym wstępie prosimy nowych rządzących, nowych – starych posłów lokalnych o to, by nie wrzucać wszystkich organizacji, stowarzyszeń historycznych, do jednego worka z Polskim Związkiem Eksploratorów. Ta organizacja nie reprezentuje interesów całego środowiska poszukiwawczo – historycznego i chyba się nie pomylimy twierdząc, że nawet do tego nie aspiruje.
Bacznie obserwowaliśmy walkę o zmiany w prawie dotyczącym zabytków. Stanowczo podkreślamy, że dostrzegamy potrzebę zmian, ale jeśli chodzi o nas – mogło zostać tak, jak było, w związku z tym nie zabieraliśmy głosu w dyskusji, ale i nie przeszkadzaliśmy nikomu. Naszym zdaniem można byłoby jedynie popracować nad tym, aby WKZ-ty szybciej wydawały decyzje, dokumentacje znacznie wcześniejszych badań mogłyby być szybciej dostępne, mapki do terenów poszukiwań mogłyby być bardziej uproszczone i kilka innych uwag – ale tak poza tym cała reszta miała ręce i nogi. Co będzie teraz – nie wiadomo.
Zacznijmy od plusów. Rzeczywiście wielką zaletą jest to, że zgłoszenie (z założenia) będzie działać błyskawicznie. Załóżmy sytuację, że stowarzyszenie czy osoba prywatna otrzymuje informację, że gdzieś tam jest na takim i takim terenie „coś”. Stowarzyszenie przyjeżdża, pyta rolnika o zgodę, ten ją wydaje, i w ten sam dzień (teoretycznie) będzie można na to pole wejść, sprawdzić i ewentualnie albo na serio zająć się tematem, albo odpuścić. Podobnie w sytuacji, gdy gdzieś na przykład podczas inwestycji miejskich – nagle znajduje się jakiś ciekawy przedmiot, wzywa się osoby z wykrywaczem, te dokonują przez ową mityczną apkę zgłoszenia i legalnie przeszukują teren inwestycji. Wszystko szybko, legalnie i bez obaw przestoju inwestycji. Teraz teoretycznie tego nie wolno, trzeba swoje odczekać, aby otrzymać pozwolenie na poszukiwanie zabytków, inwestor obawia się przestoju, w wielu przypadkach archeolog nadzorujący inwestycję szuka, by nic nie znaleźć i jest, jak jest. Czasem dla spokoju wpuszcza się na szybko zaprzyjaźnionych poszukiwaczy, po cichu, pod pretekstem szukania „rzeczy współczesnych” czy innych. A przecież trudno uwierzyć, że na inwestycji na terenie historycznym „szuka się” przedmiotów współczesnych – zwłaszcza pod nadzorem archeologa. Fakt jest taki, że pozwolenia na poszukiwania zabytków wydaje WYŁĄCZNIE WKZ. Nie archeolog nadzorujący, nie właściciel terenu, nie dyrektor muzeum – Wojewódzki Konserwator Zabytków. Wojewódzki – nawet nie miejski. Koniec, kropka.
Jest jeszcze kilka innych udogodnień w założeniu, ale „chodzi o to, by te plusy nie przysłoniły nam minusów”.
Pierwszy i największy: co, jeśli tej apki do 1 maja nie uda się stworzyć? Zgłoszenia przez ePuap…? Już widzę rzeszę poszukiwaczy w urzędach formalizujących swój podpis elektroniczny – to raz. Dwa: wiele dotychczasowych aplikacji rządowych, jak np. aplikacja mObywatel nie działa tak, jak powinna, a co mówić o tak szerokim (w założeniu) zastosowaniu „apki” dla poszukiwaczy. Naprawdę tak małe w skali kraju środowisko sądzi, że na potrzeby zwykłego hobby państwo wyda ogromne pieniądze na jej stworzenie, a potem działanie, obsługę? Ale pożyjemy, zobaczymy, bo założenia są fajne – pytanie, co z ich realizacją. Naszym zdaniem należy na spokojnie, nie na „przed wyborami” przeanalizować wszystko raz jeszcze.
Naszym zdaniem owe zmiany po pierwsze: ułatwiają nielegalny proceder poszukiwań. Bo czy np. Nadleśnictwo sprawdzi, czy ktoś podał w zgłoszeniu prawdę, iż ma zgodę na poszukiwania (gdyż, jak wiadomo, zgoda właściciela terenu pozostała i mamy nadzieję, że pozostanie zawsze)? Nie sprawdzi. Czy rolnik, który rano obudzi się i zobaczy, że ktoś rozkopał mu pole, ma jakiekolwiek prawo do sprawdzenia, kto to zrobił? Nie – bo jak…? Nawet jeśli ów rolnik będzie miał dostęp do apki, jakimś cudem sprawdzi, kto wlazł mu na pole, to jak ma dochodzić swoich praw? I dlaczego on ma to robić?
I kolejna sprawa: odpowiedzialność osób szukających na tym samym terenie. Do tej pory właściciel terenu raczej dbał o to, by nie wydawać zgody na ten sam teren dla kilku osób czy też stowarzyszeń. Ktoś załóżmy spędza dużo czasu na szukanie w materiałach źródłowych jakiejś zagadki historycznej. Pisze wnioski o pozwolenia, szuka w archiwach państwowych, uważnie śledzi LIDAR, otrzymuje pozwolenie – i załóżmy, znajduje fajne rzeczy. Według nowego prawa – ma te rzeczy zamieścić w apce do oceny konserwatora. Pytanie brzmi: jeśli każdy będzie widział, co na danym terenie zostało znalezione, jakie jest prawdopodobieństwo, że dany teren nie zostanie natychmiast nielegalnie przeszukany? I jeśli bezpowrotnie zostanie zniszczony kontekst? Który naprawdę ma istotne znaczenie, czy komuś się to podoba, czy nie.
Jak ważne są zabytki, jak ważna jest historia i jak istotna archeologia – osobom wychowanym na książkach z serii „Pan Samochodzik” czy Joanny Chmielewskiej (tak, ona też wiele razy podkreślała swoje zdanie odnośnie zabytków, zwłaszcza w kwestii ich wywożenia za granicę) nie trzeba tego tłumaczyć. Najpierw przez lata komuny nie szanowano historii naszego kraju, a kiedy jej znaczenie zaczęło w końcu coś znaczyć, nagle wiele osób chce umniejszyć rangę zarówno historii (bo jak na samochodach, komputerach, polityce i sporcie, na historii zna sie każdy Polak), jak i samej archeologii.
Zmiany w prawie są konieczne, i założenia nowego prawa są ułatwieniem, ale naszym zdaniem nie powinno się tak umniejszać roli urzędu konserwatora. Warunki pozwoleń, choć bywają kontrowersyjne, jednak określają m.in. istniejące stanowiska archeologiczne, które powinny być świętością, a na których obecność bardzo często nie zwraca się uwagi podczas przygotowywania wniosku. Powinna być szersza płaszczyzna porozumienia pomiędzy naprawdę fajnymi poszukiwaczami a archeologami. I naprawdę nie ma co się stawiać na ich miejscu – oni naprawdę mają wiedzę, doświadczenie i o wiele więcej pracy podczas swoich badań niż my przy pisaniu sprawozdań, które są nikomu niepotrzebne i których zasadniczo nikt nie czyta – ale urząd wymaga. Ponadto to archeolodzy podczas poszukiwań zapewniają poszukiwaczom bezpieczeństwo w przypadku bardzo ważnych znalezisk.
A pretekstem kolejnym do dzisiejszego tekstu był ostatni odcinek „Poszukiwaczy historii”. Z rozpędu oglądam. Znaleziono kości, groty, lejek – archeolog prowadzący ocenił ich pochodzenie z czasów kultury wielbarskiej, istniejącej jakieś dwa tysiące lat temu. Radek Herman, który niewątpliwie jest archeologiem, podjął niektóre rzeczy w celu przekazania konserwatorowi. Ale co ma zrobić „zwykły” poszukiwacz w takim przypadku? Jeśli natrafił na podobne przedmioty w weekend, czekać na kontakt z Konserwatorem do dnia roboczego? Zakopać grot czy ceramikę z powrotem? Jeśli zgłosi takie miejsce w apce to będzie równoznaczne z tym, jakby zostawił skarb na wierzchu. Pomijając fakt, czy będzie wiedział, co wykopuje i na co właśnie natrafił…
Dlatego my w swojej działalności opieramy się na współpracy z archeologiem, fachowcami z prostej przyczyny: nie mamy wystarczającej wiedzy, by oceniać znaleziska, ich wagę i znaczenie dla historii. Dwa lata prowadzimy akcję, którą nadzoruje – choć wcale w myśl przepisów nie musi – dr Kołosowski i dziękujemy, że wytrwał z nami prawie do końca. Ale problem polega na tym, że nie każdy poszukiwacz musi mieć archeologa podczas swoich poszukiwań.
Prawda jest taka, że dobry archeolog zazwyczaj jest zajęty swoją pracą i swoimi badaniami i prawdę mówiąc, ma w nosie takich drobnych poszukiwaczy, bo zazwyczaj pracuje ze swoimi. Nie musi mieć czasu, ani chęci, by cokolwiek identyfikować natychmiast z nadesłanego zdjęcia, zwłaszcza kiedy siedzi w wykopie i ma ważniejsze sprawy. Nie musi podejmować się nadzoru poszukiwań rzeczy, które można znaleźć w wielu stronach kraju, choć dla lokalnego miejsca mogą mieć one kolosalne znaczenie. Dlatego też i archeolodzy nie powinni w czambuł potępiać tego hobby, jakim jest poszukiwanie śladów historii przez „zwykłych” pasjonatów, którzy niejednokrotnie mają ogromną wiedzę, pasję i radość ze spędzania w taki właśnie sposób wolnego czasu. Którzy nie roszczą sobie prawa do zastępowania archeologów, nazywania siebie historykami czy zapełniania muzeów eksponatami. Wielu poszukiwaczy, z którymi zrobiliśmy wspaniałe wydarzenia, to są osoby, które właśnie tak profesjonalnie do tematu podchodzą. I wszystkim im dziękujemy za to, że byli z nami i mamy nadzieję, że będą nadal. Porównanie osoby, która ma takie hobby do zawodu lekarza – jak to padło podczas posiedzenia senackiej komisji w trakcie omawiania projektu ustawy – było kompletnym niewypałem. Poszukiwanie śladów historii, jeśli nie jest niszczone ewentualne środowisko jakiegoś znaleziska – nie zagraża niczyjemu życiu. Chyba, że jakiś idiota znajdzie niewybuch i wrzuci go do ognia dziwiąc się: „oooo, wybuchło” – o ile w ogóle będzie miał szczęście lub czas się zdziwić.
I dlatego, że bywają i takie przypadki, tłumaczenie, że w każdym środowisku są czarne owce, nas nie przekonuje. Jesteśmy zdecydowanymi przeciwnikami nielegalnych poszukiwań, o czym już niejednokrotnie informowaliśmy i chodząc po naszych terenach, na które wypracowaliśmy sobie pozwolenia, widzimy paskudne ślady nielegalnej działalności. Bo nadal są tacy, dla których liczą się tylko „fanty” i „ile to może być warte” – a przecież naprawdę nie o to chodzi… I czy dla takich osób warto toczyć jakiekolwiek boje? Skłócać środowisko? Przecież nawet teraz, kiedy PZE doprowadziło do aż takich udogodnień, nadal są osoby, które w zasadzie chcą, aby pozwolenie im smsem przysyłano, a najlepiej „żeby było jak w UK” lub całkowicie bez żadnych pozwoleń. Ileż na forach było pytań typu „to od kiedy będzie można chodzić bez pozwolenia” i mało do kogo docierało, że pozwolenie będzie musiało być zawsze, bez względu na apkę czy inne wynalazki.
Jesteśmy już po wyborach, ale sytuacja polityczna wcale nie jest łatwa. Póki co, większość ma opozycja- póki co zjednoczona, która głosowała przeciw, choć wielu z nich nie wiedziało, przeciw czemu właściwie głosuje. Na zasadzie” tamci uchwalili, to my jesteśmy przeciw” teraz może się jeszcze naprawdę wiele zdarzyć. Zwłaszcza, kiedy dojdzie do uchwalania budżetu państwa, który musi zostać przyjęty. A to będzie pierwszy sprawdzian zjednoczenia opozycji, która nie była przychylna nowej ustawie.
Jeśli nie będziemy mieli na uwadze szeroko pojętego interesu społecznego, jeśli będą nadużycia w kwestiach stosowania nowego prawa, jeśli poszukiwacze będą widzieć tylko czubek własnego nosa – pretensje o ewentualne zaostrzenie kar lub kolejne zmiany w tym prawie będzie można mieć wyłącznie do siebie. Jeśli milcząco będziemy na niezgodne z prawem zachowania wyrażać zgodę, niestety zmian w prawie satysfakcjonujących większość nigdy nie będzie. Powszechnie uważa się, że milczenie wyraża zgodę – koniec, kropka po raz drugi.